poniedziałek, 24 listopada 2014

END

Przypał! Po raz drugi lub trzeci, już nie pamiętam, zakończę w sumie nawet nierozwinięte opowiadanie. Sorry, ogromne dla tych co czytali.... Niestety. Ale z drugiej strony cóż się dziwić, ile razy z rzędu głównym bohaterem może być Harry Styles, w końcu pomysły musiały się skończyć. Jestem w trakcie pisania czegoś innego, ale to póki co "na brudno". Idzie całkiem nieźle, także mam nadzieję, że tym razem będzie ukończone w 100% i będę mogła się nim z Wami podzielić, Zostanie na pewno stworzona na to nowe opowiadanie odrębna stronka, o której Wam z miłą chęcią poinformuję! Jeszcze raz proszę o wybaczenie i z góry dziękuję za zrozumienie,
~M. xo

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział VIII


Czytasz - komentuj! Dla Ciebie to kilka sekund, dla mnie motywacja do pracy.



W ciągu ostatnich kilku tygodni wydarzyło się bardzo wiele, ale prawdę mówiąc, mało ważnych rzeczy. No bo kto mi powie, że kolejna konferencja mojej babci to coś nadzwyczajnego. Oczywiście ja tylko siedziałam i słuchałam, na szczęście nie musiałam zabierać głosu. Jeszcze tego by brakowało. Teraz za to, najważniejszą rzeczą są zbliżające się urodziny Becci. Ojciec, jak przystało na normalnego człowieka z większą ilością pieniędzy, szuka taniej kapeli na ten wieczór. Nie chce wydać dużej sumy, ale z drugiej strony też nie chce żeby ten zespół był w dwóch słowach: do dupy. Jak mi powiedział to nawet objeżdżał uczelnie i słuchał studenckich bandów. Ciekawe czy znalazł coś, a raczej kogoś interesującego. Ja tam chyba nie znam żadnych studenckich zespołów. Okaże się to na urodzinach. Długi weekend spędziłam u ojca – czyli przygotowywaliśmy wszystko na ostatni guzik. Przecież musi być idealnie, bo przecież Becca to jego oczko w głowie. No ale nie dziwię się, związani są o wiele mocniej niż ja z nim. W końcu ona jest z nim od początku. Jednak cieszę się, że między nami jest coraz lepiej. Wytłumaczyliśmy sobie wszystko i jest dobrze.
- Madie!!!!! – krzyknęła Becca.
- Co się stało kochana?!
- Zobacz sukienka! – powiedziała wbiegając do pokoju – Tragedia, nie mogę jej ubrać na urodziny, a impreza za dwie godziny.
Faktycznie, sukienka miała wygryzioną dziurę przez Becci ukochanego pupila – Lemi.
- Mówiłam zamykaj szafę, jak zostawiasz Lemi w pokoju! Mały gryzoń z niej jest. Dobrze o tym wiesz.
- No ale…
- Żadne ale! Ubieraj się, lecimy do centrum.
- Serio?
- No ruchy!
- Kocham Cię!
- Tak, wiem, wiem.
Zbiegłam z góry po drodze zabierając bluzę. Wzięłam też szybko kluczyki i otwierając drzwi wybiegłam z domu. Minęłam ojca, który patrzył na mnie zdziwiony.
- Sukienka. – powiedziałam choć nie zadał pytania.
Po mojej krótkiej wypowiedzi wybiegła Becca, a on porozumiewawczo machnął ręką. Odpaliłam samochód i z piskiem opon ruszyłam w stronę centrum. Gdy zajechaliśmy na miejsce szybko wysiadłyśmy z samochodu i pobiegłyśmy do sklepu.
- Dzień doobb… - zacięła się sprzedawczyni.
- Dzień dobry! Coś dla niej szukam – wskazałam na Beccę – w sensie sukienkę na urodziny.
- Tak, oczywiście. Już pokazuję.
Pokazywała Becce różnorakie propozycje, a ja szukałam coś sama.
- Nie, coś innego. – słyszałam non stop głos Becci.
- Hmm, może to? – męczyła się sprzedawczyni.
- Nie. – odpowiadała znowu.
- A może ta? – podeszłam trzymając w ręku piękny, niebiesko – czarny komplet.
- Tak! – krzyknęła Becca.
- Mierz! – powiedziałam.
Po pięciu minutach wyłoniła się z przymierzalni.
- Idealna. Bierzemy. – powiedziałam. – Przebieraj się – skinęłam na Beccę. – To ile? – zapytałam spoglądając na ekspedientkę.
- £200
- Proszę bardzo. – wręczyłam jej banknot. – Dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia. Miłej zabawy.
Zaraz za nami weszło do sklepu mnóstwo kobiet. Cały czas się nam przyglądały i jak dobrze widziałam też coś sobie kupiły. Dobra reklama dla sklepu. Zaśmiałam się, po czym zwróciłam się do Rebecci.
- Zadowolona?
- Tak! Ale wiesz, że została nam godzina.
- Nie martw się. Fryzjerka już czeka, a z nią makijażystka. Więc będzie ok.
Zajechałyśmy do domu. Zostało dokładnie 45 minut. Becca poleciała się szykować, a ja udałam się do swojego pokoju. Szybko wzięłam prysznic i zrobiłam makijaż. Na końcu wysuszyłam włosy i nic oprócz rozczesania z nimi nie zrobiłam. Ubrałam się w swoją sukienkę i buty, po czym zeszłam na dół. Było już tam pełno gości. Poszłam do kuchni, gdzie znalazłam Kate z Georgiem. Mały od razu do mnie przyszedł.
- Bardzo dobrze! Idź do cioci, mama pójdzie do taty. Pa! – powiedziała zadowolona Kate.
- Pa, pa! – odpowiedział mały.
- No widzisz i teraz jesteś ze mną. – powiedziałam spoglądając na niego.
George uśmiechnął się i wtulił się w moje włosy. Chodziliśmy tak chwilę oglądając obrazy wiszące w domu.
- A oto i solenizantka! – krzyknął tata.
- Idziemy zobaczyć ciocię Beccę. – powiedziałam do George’a i niosąc go na rękach weszłam do salonu. Było tam pełno rodziny i przyjaciół Becci, a raczej przyjaciółek. Z uśmiechem patrzyłam na moją młodszą piękność. Cudownie wyglądała.
- Becca! – powiedział George.
- Tak, ciocia. – potwierdziłam.
Gdy wszyscy złożyli życzenia imprezę należało rozpocząć jak należy. Wszystko przeniosło się na dwór, gdzie był przygotowany parkiet i scena dla „muzyków”. Szłam jako ostatnia z George’iem na rękach. Gdy rozbrzmiała muzyka dziewczyny zaczęły popiskiwać. Widocznie jakiś „seksowny” band ojciec znalazł. Słońce świeciło tak pięknie, że niestety nie mogłam ujrzeć kto to. Brzmieli całkiem fajnie, lubię takie bity.
- Do mamusi pójdziemy? – zapytał George.
- Oczywiście.
Kate siedziała pod parasolem niedaleko sceny. Ruszyliśmy w tamtą stronę.
- Przyniosłam Ci synka. – zaśmiałam się.
- Nie chcesz już być z ciocią George? Ciocia Cię weźmie do koników.
- Chcę, ale amu. – odparł malec.
- Aha. Dobrze kochanie. Chodź. – powiedziała Kate, biorąc go z moich rąk.
- Cześć babciu. – przywitałam się z babcią pocałunkiem.
- Witaj Madeliene. Siadaj sobie. Podoba Ci się ta muzyka?
- Tak, to raczej moje muzyczne klimaty. – zaśmiałam się i spojrzałam na scenę.
Wmurowało mnie, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Całkiem zapomniałam, że Harry i chłopaki
mają zespół. Mam nadzieję, że mnie nie widział. Odwróciłam szybko głowę w stronę babci uśmiechając się.
- Wybaczcie, ale muszę coś iść zrobić. Zaraz wracam.
Wstałam powoli od stołu i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku domu. Nie chciałam biec, bo mogliby wtedy wszyscy coś podejrzewać. Gdy tylko przekroczyłam próg domu prędko wbiegłam na górę prosto do pokoju. Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Było mi słabo na samą myśl o tym, że jest tutaj Harry. Wyszłam na balkon. Spoglądając w dół dopiero teraz zorientowałam się, że z mojej strony wszystko widać, cała imprezę. Odwróciłam głowę. Wróciłam do pokoju. Odetchnęłam kilka razy i wyszłam z sypialni. Musiałam wrócić po małego. Miałam go zabrać na konie. Wychodząc z domu skierowałam się w kierunku zabawy. Podeszłam znowu do stolika uśmiechając się. Babcia spojrzała na mnie badawczo.
- Stało się coś babciu?
- Nie nic. - uśmiechnęła się. - Kate poczekaj chwilkę. Muszę zabrać Madie na rozmowę.
Oj oj. Ona jest zbyt inteligentna. Kurcze czyżby się domyśliła?
- Na rozmowę? Mnie?
- Tak skarbie, chodź.
Złapała mnie pod rękę i ruszyłyśmy na krótki spacer.
- Madeliene, powiedz mi skarbie jak Ci się układa z ojcem?
- Z tatą? Szczerze to bardzo dobrze, naprawdę coraz lepiej.
- Cieszę się. A jeżeli chodzi o Twojego przyszłego męża, jak mu było? Przypomnij.
- Nicholas
- Właśnie, a jak Ci się z nim układa?
- Tutaj jest znacznie gorzej
- Tak myślałam. Nie kochasz go prawda?
- Tak. Prawda.
- Ale boisz się, że będę zła?
- Bardzo.
- Nie będę. Jeżeli znajdziesz lepszego. To nie będę.
- A jeżeli ten lepszy nie miałby pochodzenia?
- Sama znasz odpowiedź na to pytanie.
- Znam.
- Czasami jednak można obejść prawo. - uśmiechnęła się. – A teraz wracajmy.
Wróciłyśmy do stolika. Kate oddała mi George'a i poszłam z nim do koników. Mały był zachwycony. Gdy przyszła pora na drzemkę poszłam z nim do domu i położyłam go spać.
- Dobranoc skarbie. Musisz troszkę odpocząć i wtedy pójdziemy znowu do koników. Dobrze?
- Tak ciociu. - uśmiechnął się. - Kocham ciocie.
- Ja Ciebie też maluchu. Śpij. - zaśmiałam się.
Zamknęłam drzwi balkonowe, żeby zbyt głośna muzyka nie przebudziła go zbyt wcześnie. Potem szukałam mojej książki, którą chciałam dokończyć, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Zastanawiałam się, gdzie mogłam ją zostawić. No tak zapewne w salonie na dole. Cichym krokiem zeszłam na dół. W salonie na stoliku leżała moja książka wzięłam ją i pospiesznie ruszyłam do pokoju. Wchodząc po schodach usłyszałam znajomy głos:
- Przepraszam bardzo, księżniczko. Gdzie macie toaletę?
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Nie chciałam się odwrócić, by nie doszło między nami do zbyt wczesnej konfrontacji.
- Pierwsze drzwi po Twojej lewej stronie. Tam znajdziesz toaletę. – powiedziałam pośpiesznie.
- Dziękuję. – odparł, jak mi się wydawało z szerokim uśmiechem.
Przyśpieszyłam kroku wchodząc na górę i prędko skierowałam się do pokoju. Usiadłam wygodnie w fotelu i zaczęłam kontynuować czytanie. Jednak trudno mi było się skupić. Wiedziałam do kogo należał ten głos. Do nikogo innego jak do Harry'ego. Zastanawiałam się cały czas czy on dobrze wiedział, że jestem księżniczką, czy może jeszcze dalej nie wie. Zamiast czytać siedziałam i rozmyślałam.
- Czy mogę przeszkodzić księżniczce w kontemplacji?
- Oczywiście. - mówiąc to spojrzałam w kierunku drzwi.
- A więc jednak moje oczy się nie myliły. - powiedział wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi Harry.
- Proszę bardzo. Teraz wiesz już wszystko. Sądziłam, że wiedziałeś wcześniej, ale wolałeś trochę poudawać.
- Nic nie wiedziałem. Obiecuję. Nie zagłębiałem się w rodzinę królewską aż tak głęboko. Przecież generalnie zmieniłaś nazwisko nawet przedstawiając mi się. Nie powiedziałaś Windsor tylko McColton. Powinienem chyba być na Ciebie obrażony, ale jakoś nie jestem. Nawet nie wiem dlaczego.
- McColton to matki nazwisko. Nie ma jej dzisiaj. Może nie jesteś zły, dlatego że nie kryłam się z innym związkiem, ale z moim pochodzeniem.
- Możliwe. Co do rodziców, rozwiedli się?
- No.. Wszystko przez nią. Nawet nie wiesz jak jest głupia.
- Moi też się rozwiedli, ale przez ojca.
- Przykro mi. Nie tylko z powodu rodziców, ale i dlatego, że nie powiedziałam Ci prawdy o sobie.
- Generalnie jest mi trochę przykro, ale nie jestem zły. Przecież jesteś księżniczką.
- Mhm. No tak. Każdy tak reaguje. No ale nie możemy być razem oficjalnie. - posmutniał - Wiedziałam, że zmienisz swój humor diametralnie.
- Niestety. Ale..
- Oczywiście, że znaczysz dla mnie bardzo wiele i chciałabym mówić, że jesteś moim chłopakiem, ale nie mogę….
Podszedł do mnie i objął mnie w pasie.
- Dla Ciebie, to nawet uda mi się mieć szlacheckie pochodzenie, tylko musisz tego chcieć.
Spojrzałam na niego i obdarzyłam go uśmiechem.
- Czyli chcesz tego?
- Jak najbardziej. - powiedziałam i musnęłam delikatnie jego usta.
- Mmm. I to lubię. Dobrze, a teraz uciekam bo będą mnie zaraz szukać, a nie chcę żeby inni coś podejrzewali i żebyś miała przeze mnie kłopoty.
- Ok. Dziękuję Ci. - uśmiechnęłam się.
Wyszedł z pokoju. Co po nim zostało to zapach jego perfum i smak jego ust, no i uśmiech na mojej twarzy. Usiadłam znowu na fotelu i tym razem zabrałam się za czytanie.
Po pół godzinie przebudził się George. Podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie swoimi dużymi oczkami. Uśmiechnął się szeroko i schodząc z łóżka podbiegł do mnie i wdrapał się na mój fotel. Usiadł mi na kolanach i przytulił się bardzo mocno. Spojrzałam na niego i zapytałam:
- Jesteś głodny?
- Troszkę. – odparł.
Wzięłam go za rączkę i wychodząc z pokoju zeszliśmy na dół, a potem skierowaliśmy się na dwór. Szliśmy powoli. Gdy doszliśmy do stolika George podszedł do Kate i coś przekąsił, a następnie zabrałam go po raz kolejny do koni. Ubrałam mojego ukochanego konia i wzięłam George’a na przejażdżkę. Bardzo powoli wyszliśmy ze stajni i powędrowaliśmy koło sceny w stronę ogrodu i w jego głąb.
- Podoba Ci się?
- Tak. – uśmiechnął się George.
- To się cieszę.
Gdy wróciliśmy Kate już czekała, by pomóc mi ściągnąć George’a. Gdy go wzięła sama zeszłam i wzięłam Caro do stajni. Ściągnęłam siodło i zamknęłam go, po czym dałam mu coś do jedzenia.
- Dobrze, że jechałeś wolno. Wiedziałeś, że masz małego pasażera na sobie oprócz mnie, prawda? – pogłaskałam Caro po pysku, na co zarżał. – Dobry, kochany konik. – przytuliłam jego pysk do siebie po czym wyszłam ze stajni.
Spojrzałam w stronę sceny. Chłopaki dalej grali, a dziewczyny spoglądały na nich maślanymi oczami dosłownie tak samo jak podczas jednego z koncertów, na którym byłam. Nie chciałam iść znowu pod scenę wolałam przejść się na spacer. Musiałam przemyśleć kilka kwestii. Co babcia miała na myśli, gdy powiedziała ‘czasami można przejść prawo’. Czyżby coś mi insynuowała? Nie mam pojęcia. Nie wiem. Szłam wolnym krokiem mijając scenę z drugiej strony. Harry pomachał mi na co się uśmiechnęłam i niewidocznie dla innych odmachałam mu. Ruszyłam w stronę ogrodu. Mijałam cudowne krajobrazy. Ojciec ma świra właśnie jeżeli chodzi o posiadanie idealnego ogrodu, dlatego nie tylko ogrodnicy, ale i on sam o niego dba, zawsze gdy ma czas. Jest on przeogromny i z łatwością można się w nim zgubić, jeżeli się go nie zna. Ja natomiast mogę z łatwością się w nim ukryć. Szłam pięknymi alejkami. Pogoda zdecydowanie dopisała na dzisiejszą zabawę. Gdy doszłam do swojego ulubionego miejsca usiadłam przy płynącej rzece i zanurzyłam się w myślach słuchając nurtu rzeki.
- Tęskniłaś? – wyrwało mnie pytanie z zamyślenia. Odwróciłam głowę i ujrzałam Nicholasa. Zamarłam. Nie chciałam wierzyć własnym oczom.
- Czego chcesz? – syknęłam.
- Oj kochanie, bez takich. Przecież jesteśmy zaręczeni. Dobrze wiesz.
- Wcale nie. Nic nas już nie łączy.
- A Twój palec? Spójrz na niego. Co na nim masz.
Spojrzałam na moją lewą dłoń. Dalej na serdecznym palcu widniał pierścionek.
- Mogę ci go oddać w każdej chwili. Zabierz go sobie.
- Nie, nie, nie! – krzyknął. – Przysięga jest przysięgą i nie tak łatwo się mnie pozbędziesz.
- Oj. Nawet się nie zbliżaj.
- A co mi zrobisz? Nie masz siły. Pamiętasz co Ci zrobiłem wcześniej? Dalej masz po mnie blizny nieprawda?
- Ty!! – wycedziłam przez zęby.
- No co? Nic mi nie zrobisz. 
- Ale ja mogę. – odezwał się inny głos.
Nicholas odwrócił się z lekkim zdziwieniem na twarzy. Spojrzałam w tą samą stronę. Niedaleko od Nicholasa stał Harry z zaciśniętymi pięściami.
- Męski bokser. To Ty jej to zrobiłeś? – zapytał Harry – To właśnie Ty jesteś tym znienawidzonym przeze mnie chłopakiem, co potrafi pobić kobietę.
- A Ty to niby kto? Ochroniarz księżniczki? Raz ją uderzyłem, mogę zrobić to po raz drugi w końcu należy do mnie.
- Chyba nie wiesz, że pierścionek zaręczynowy to jeszcze nic trwałego i można łatwo się go pozbyć.
Stałam w osłupieniu kiedy Harry i Nicholas wymieniali zdania. Napisałam smsa do Becci żeby przyciągnęła chłopaków z boybandu tutaj bo może być gorzej niż jest. Schowałam telefon i chciałam odejść jak najdalej od Nicholasa. Jednak on zauważył, że chcę się odsunąć i szybkim krokiem przysunął się do mnie po czym złapał mnie i mocno ścisnął.
- Podejdziesz, a ścisnę ją tak mocno, że połamię jej najmniejsze żebra. – odparł Nicholas ze złością w oczach.
Harry się nie odezwał. Spojrzał na mnie, ja na niego. Powiedziałam nieme przepraszam i spuściłam głowę. Nogi miałam wolne. Mogłam coś zrobić Nicholasowi. Zamachnęłam się do tyłu i uderzyłam go mocno w kostkę. Poluźnił uścisk i wyrwałam się od niego. Ruszyłam w stronę Harry’ego jednak Nicholas ruszył za mną. Na szczęście Harry też ruszył w jego stronę i nie zdołał mnie złapać bo wpadli na siebie. Gdy spojrzałam na nich jeden miał rozwaloną wargę, drugi nos.
- Harry, zostaw go. Nie warto. On jest chorym psychicznie człowiekiem.
Jednak on nie reagował. Nicholas pchnął Harry’ego na ziemię i podniósł kamień. Przeczołgałam się w stronę Harry’ego. Otoczyłam go swoim ciałem i krzyknęłam:
- Rzucaj! Zabij mnie. Jego nie pozwolę Ci dotknąć.
- Odejdź od niego, bo nie będę miał wyboru.
- Nie! 
Podszedł do mnie i pchnął mnie z całej siły w bok. Gdy podniosłam głowę zobaczyłam jak Nicholas celuje kamieniem w Hazzę. Nagle usłyszałam krzyki. Przybiegła Becca z chłopakami, którzy momentalnie rzucili się na Nicholasa i złapali go powstrzymując od popełnienia zbrodni. Odetchnęłam z ulgą.
- Madie! – usłyszałam głos Becci. – Madie! Słyszysz mnie.
Podniosłam wzrok.
- Tak. – uśmiechnęłam się. – Jest dobrze.
Pomogła mi wstać. Gdy to zrobiłam podbiegłam do leżącego Harry’ego.
- Jak się czujesz? – spytałam spoglądając w jego stronę.
- Bywało gorzej. – wymusił uśmiech. – Co Ty w nim widziałaś? – zapytał zdziwiony.
- Cii. – przyłożyłam mu palec do ust. – Później Ci wytłumaczę. – pogłaskałam jego włosy.
- Co tu się stało?! – krzyknął mój ojciec? Spojrzałam w stronę dochodzącego dźwięku. – Co wy zrobiliście Nicholasowi?
- Chyba się mylisz tato. – odparła Becca z pewnością siebie jakiej nigdy u niej nie widziałam. – To już drugi raz jak Twój, dzięki Bogu, niedoszły zięć podniósł rękę na Twoją córkę. Ten młody człowiek z kapeli uratował Madie, a nie wszczął bójkę. – powiedziała z wdziękiem prawdziwej księżniczki. Ojciec również stał poruszony.
- Doprawdy? Nicholasie, czy to prawda?
- Skądże. Kłamie mała smarkula.
- Nie kłamie. – powiedziałam cicho. – Nie mówiłam Ci wcześniej, ale zostałam przez niego pobita do nieprzytomności. Mam bliznę.. nie jedną.
- Madeliene. Czemu nic nie mówiłaś? – zapytał z troską. – Chłopcy, dwóch niech zabierze go do królowej. – powiedział. – Becca idź z nimi. Pozostała dwójka, zabierzcie kolegę. Ja pomogę mojej córce. – podał mi rękę. – Chodźmy.
Gdy dotarliśmy na miejsce zauważyłam, że przybyli także rodzice Nicholasa i moja matka. Mój humor jeszcze bardziej się popsuł. Ojciec spojrzał na mnie i powiedział:
- Powiedz wszytko i zakończ ten związek.
Po czym zostawił mnie naprzeciw zgromadzonego tłumu, a sam zadzwonił po nadwornego lekarza. 
- Madeliene, wnusiu, czekam na wyjaśnienia. – rozpoczęła babcia.
- Jak sobie życzysz.
Opowiedziałam wszystko od początku do końca. Na końcu z niechęcią spojrzałam w stronę Nicholasa.
- Zabierz to co do ciebie należy. Nie chcę tego pierścionka, a tym bardziej ciebie. – ściągnąwszy pierścionek rzuciłam go w stronę Nicholasa. – A teraz wybaczcie, nie czuję się na siłach, by móc cokolwiek więcej powiedzieć. Udam się więc do swojego pokoju.
Tak też zrobiłam. Gdy tylko przekroczyłam próg domu poszukałam ojca. Znalazłam go w salonie. Siedział w fotelu popalając fajkę. Robił tak, gdy się stresował.
- Co z nim? – zapytałam.
- Będzie dobrze, ale zostanie kilka dni pod opieką naszego lekarza w pokoju gościnnym.
Nic nie odpowiedziałam. Chciałam skierować się do wyjścia, ale ojciec po raz kolejny się odezwał:
- Co Cię łączy z tym chłopcem?
- Studiujemy na tej samej uczelni.
- Tylko tyle? Wydaje mi się, że jest coś więcej.
- Jesteśmy przyjaciółmi, albo nawet kimś więcej… - zatrzymałam się na chwilę.
- Dlaczego nic nie mówiłaś, o Nicholasie, o nim.
- Nie chciałam. Poza tym i tak z Harry’m nie mogę być, bo on nie ma pochodzenia. Jest zwykłym chłopakiem. Czuję się tak jakbym była Julią, a on Romeem, tylko, że tutaj nie ma kłótni między rodami, tylko on jest jakby to nazwał Nicholas, plebsem.
- Nikt go nie skreśla. Wiesz dobrze, że muzycy są szanowani przez babcię. Może gdyby on i jego koledzy staliby się sławni, babcia zmieniłaby zdanie.
- Wątpię. – odparłam. – Wybacz tato, ale czy mogę do niego pójść?
- Oczywiście. Idź.
Wyszłam z salonu i skierowałam swoje kroki do góry do pokoju gościnnego. Zapukałam delikatnie w drzwi i weszłam do środka.
- Mogę wejść? – szepnęłam. 
- Jasne. – powiedział cicho Niall, który sprawował nad nim opiekę.
- A mogłabym z nim zostać sama? Proszę. - szepnęłam Niall’owi na ucho. - Poza tym, każdy z Was dostanie pokój. Zostaniecie tutaj kilka dni, aż Harry nie wróci do siebie. Zejdźcie do mojego ojca, pokaże Wam pokoje.
- Dzięki Madie. – uśmiechnął się Niall i cicho wyszedł.
Podeszłam do łóżka, w którym leżał Harry. Głowę miał skierowaną w stronę okna, przez które wlewało się światło słoneczne. Usiadłam na brzegu łóżka i dotknęłam jego policzka, a on spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.
- Jak się czujesz?
- Teraz już o niebo lepiej.
Schyliłam się i pocałowałam jego zranioną wargę.
- A teraz?
- Coraz szybciej wracam do zdrowia. – zaśmiał się.
Zrobiłam znowu to samo.
- Teraz chyba jesteś już wystarczająco zdrowy. – mrugnęłam.
- Nie do końca. – uśmiechnął się. – Zdecydowanie za mało. 
Tym razem on podniósł się delikatnie i przyciągnął mnie do siebie.













________________________________________________________


Bardzo dawno nic nie dodawałam, nie mniej jednak nie sądzę, żeby był ten rozdział dobry... Ocena należy do Was! xo

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział VII

Czytasz - skomentuj. Dla Ciebie to kilka sekund, dla mnie motywacja do pracy.



Charlie mi mówiła, że jak naprawdę się zakocham to przy pocałunku moje serce będzie waliło jak szalone, a przy tym moje usta będą pragnęły tego więcej i częściej. Czyli, że zakochałam się w Harry'm? Czy jest to w ogóle możliwe? Przecież moja przyszłość jest już z góry ustalona - Nicholas, ślub i nie ma mowy o czymś innym. Tylko, że ja nie kocham Nicholasa. Nigdy go nie kochałam. Nigdy nie był mi bratnią duszą, ani przyjacielem. Nigdy. Sama się sobie dziwię, że w ogóle zgodziłam się na związek z Nicholasem, bo skoro go nie kochałam to co sprawiło, że powiedziałam tak, gdy zapytał się, czy zostanę jego żoną? Hmm może postąpiłam tak ze względu na presję rodzin, szczególnie mojej matki. Pamiętam jak patrzyła na mnie tego dnia, z takim wzrokiem jakby chciała wykrzyczeć: "no już, mów to cholerne tak!" Zdecydowanie można było ją wtedy w taki sposób odebrać. "Życzymy wam szczęścia kochani". W sumie nawet nie pamiętam jak się wtedy czułam, o czym myślałam. Może byłam zbyt skołowana tym całym wydarzeniem i dlatego nie stawiałam oporów tylko byłam potulna jak baranek. Na najbliższym spotkaniu z rodziną definitywnie z nim zerwę, nie ma innej opcji. Nie będę się z nim męczyła. Jestem warta kogoś lepszego, a nie takiego chama i prostaka, mimo szlacheckiego pochodzenia. Kto w ogóle mu je dał? No tak, odziedziczył je, bo się urodził w takiej rodzinie. Parszywy osioł. Jak sobie tylko przypominam jak na mnie krzyczał to odechciewa mi się w ogóle jego widzieć.
Spojrzałam na zegarek w telefonie. Dochodziła godzina trzecia rano. Zamiast spać rozmyślam nad swoim
życiem. Chyba po raz pierwszy mi się to zdarzyło, nie spać tylko rozmyślać. Najgorsze jest to, że rodzina mi nie pozwoli się związać z Harry'm, bo jest on zwykłym chłopakiem, jak dla nich nikim nadzwyczajnym. Nicholas ma pochodzenie, a to się w mojej rodzinie liczy najbardziej. Nic tylko przedrostek przed imieniem. Nikogo nie obchodzi prawdziwa miłość, bo prawie nikt jej nie przeżył. No może jedynie William i Kate, tak mi się wydaje. Wyglądali na naprawdę w sobie zakochanych i nie zmuszonych do bycia razem. Ugh, jak bym chciała tak móc żyć. Nie licząc się z opinią rodziny. Jak bym chciała być z kimś kogo będę kochać całym swoim sercem. Czy dużo oczekuję? Przecież to niewiele.

Nie! Odejdź stąd i nie wracaj! Ile razy mam powtarzać, że cię nienawidzę! Odejdź! Aaaa! To boli! Zobaczysz, przegrasz wszystko! Aaa!
Przebudziłam się w wielkim bólu. Cała spocona. Zegarek wybił godzinę czwartą. Wstałam pośpiesznie z łóżka. Adrenalina działała. Choć wszystko mnie bolało chciałam z tąd uciec. Uciec jak najdalej. Pośpiesznie ubrałam na nogi jakieś trampki, zarzuciłam bluzę na plecy i ruszyłam do wyjścia.
- Dokąd, Madie!? - zobaczyłam przed sobą Harry'ego. Spojrzałam na niego zapłakanymi oczami, po czym go odepchnęłam.
- Nie teraz Harry!
Zbiegłam szybko po schodach i zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe wybieglam z domu. Biegłam przed siebie nie patrząc pod nogi, non stop potykając się o jakieś przeszkody. W końcu padłam na ziemię. Zimną ziemię wyłożoną kamykami. Podniosłam twarz z kamieni. Spojrzałam w niebo. Nie zastanawiałam się co się teraz ze mną stanie. Czułam się tak jak powiedział mi Nicholas. Czy naprawdę byłam dziwką, tylko dlatego że spotykałam się z Harry'm? Przecież my tylko się przyjaźniliśmy. Teraz to już nawet i on mnie znienawidzi. Tak oschle jeszcze chyba nikogo nie potraktowałam, szczególnie gdy ten ktoś był dla mnie tak życzliwy, kochany i opiekuńczy. Żeby tego wszystkiego było mało zaczęło padać. Podniosłam się ostatkiem sił z ziemi i przeszłam kawałek, kulejąc na prawą nogę, w stronę pustej ławki. Usiadłam na niej. Podniosłam delikatnie kolana ku górze i przyciągnęłam je ku twarzy, zamykając się w kulkę. Deszcz padał, a ja płakałam. Całkowicie rozbita. Całkowicie inna ja. Nigdy nie byłam tak załamana, tak pusta, bez duszy. Czułam się jakbym coś straciła. A może bardziej jakby ktoś ukradł mi mnie, zabrał ze sobą, zmieniając mnie w inną osobę. Nicholas wmówił mi, że jestem bezużytecznym śmieciem, dziwką, szmatą, puszczającą się z każdym napotkanym facetem. Ale przecież tak nie było. Przecież to były zwykłe brednie, ale ja w nie uwierzyłam. Ale jak mogłam w ogóle w to wierzyć? Czułam się tak, jakby on kierował moim umysłem. Kazał mi tak myśleć, mimo że go nie było koło mnie. Czułam non stop zadawany mi przez niego ból, nie tylko ten fizyczny, ale głównie ten psychiczny. Całkowicie mnie rozwalił. Pokonał mnie. A wydawało się, że jestem mocnym przeciwnikiem. Jednak tak nie jest. Zawsze godziłam się na wszystko. Wydawało mi się, że tacy są faceci. Zawsze. Przecież ojca traktowałam jako najgorszego, a wcale taki nie był. Dopiero gdy poznałam Harry'ego ujrzałam, że facet może być inny i nawet uświadomił mi, że mój ojciec jest podobny do niego. Lało coraz mocniej. Ale szczerze mnie to nie obchodziło. Mogłabym zachorować i umrzeć i tak nikomu by nie było przykro. No może jedynie Becce, Charlie, babci, Kate i może tacie. Nagle przy moich nogach znalazł się mój pies. Spojrzałam na nią. Była cała mokra.
- W końcu! - usłyszałam głos Harry'ego. Podniosłam głowę. Stał nade mną cały mokry. W sumie kto by nie był skoro leje jak oszalałe.
- Szukałeś mnie? Po co?
- Nie zadawać głupich pytań. - uśmiechnął się. Nie widziałam tego, ale czułam. Czułam jego radość z tego, że mnie znalazł. - Chodź. - powiedział. Spojrzałam na niego. Popatrzał na mnie zbliżając głowę. Dotknął ręką mojego policzka. Potarł go palcem. Spojrzał na nogę, gdzie również spojrzałam. Miałam rozwalone udo. Wrócił znowu wzrokiem patrząc prosto w moje oczy i nic nie mówiąc wziął mnie na ręce.
- Lexi do domu. - powiedział Harry.
Szedł szybko nic nie mówiąc. Ja też się nie odzywałam. Nie wiedziałam nawet co powiedzieć. Był taki kochany dla mnie. A ja go wcześniej tak potraktowałam.
- Przepraszam. - szepnęłam po chwili.
- Za co?
- Za wcześniejsze zachowanie. - przełknęłam ślinę. - Zachowałam się jak niewychowana panienka. Byłam... Przepraszam. Ty byłeś dla mnie taki kochany, a ja.. Sorry. Naprawdę mi przykro.
- Dobra już mała. Rozumiem. Nic nie było. Wszystko ok.
Mała? Jakie to słodkie. Kuźwa słodkie? Co ze mną?
- To dobrze, że się nie gniewasz. - uśmiechnęłam się, na co odwzajemnił uśmiech.
Gdy doszliśmy do domu Harry skierował swoje kroki prosto do łazienki.
- Teraz Cię tutaj zostawię. Ogarnij się mała, ja niedługo wrócę. - mówiąc to zniknął za drzwiami.
Co mu z tym mała? Kurde. Wcale nie jestem taka niska. Rozebrałam się z całkiem mokrych rzeczy. Weszłam do wanny i wzięłam gorącą kąpiel. Zrobiło mi się dobrze. Ciepło i przytulnie. Gdy woda zaczęła się robić zimna wolnymi ruchami wyszłam z wanny. Wytarłam się i spuściłam wodę. Włożyłam na siebie tylko wiszący tutaj szlafrok i wyszłam z łazienki. Zeszłam po cichu na dół. W salonie było rozpalone w kominku, przy którym ogrzewała się Lexi. Podeszłam do niej i podrapałam ją za uchem. Żeby jej tylko nic nie było. Nie chciałabym jej stracić, nie mogłabym. Zbyt kocham ją i Trix. Podeszłam do lodówki. Wzięłam łyk soku, który z niej wyciągnęłam. Odetchnęłam głęboko. Pokuśtykałam znowu na górę. Nie będę paradowała przecież w samym szlafroku. Ubrałam się w dresy i sportowy top, po czym znowu zeszłam na dół. Szukałam apteczki. Musiałam opatrzeć sobie udo, nie wyglądało zbyt dobrze. Poruszyłam się z bólu gdy oblałam ranę wodą utlenioną. Przyłożyłam gaziki i owinęłam bandażem. Gdy kończyłam do domu wszedł Harry. Od razu zauważył mnie w salonie więc podszedł do mnie z uśmiechem na ustach.
- Momencik piękna. Na policzku też masz ranę. Ją też trzeba chociaż odkazić.
- Też coś mam na twarzy? Serio?
- Tak myszko, ale spokojnie ja się tym zajmę bardzo delikatnie.
Usiadł na przeciw mnie. Wziął do ręki gaziki i nalał na niego wodę utlenioną. Lewą dłonią złapał delikatnie moją głowę, bym zbytnio się nie wyrywała, prawą natomiast trzymał gazik i delikatnie dotykał rany na lewym policzku. Zacisnęłam zęby, gdy zaczęło szczypać. Nie raz miałam takie rany, szczególnie jak zaczynałam jazdę konną. W końcu mie raz z niego spadałam. Gdy Harry zobaczył, że zacisnęłam zęby odsunął rękę.
- Boli? - zapytał czule.
- Trochę szczypie, ale to nic. - uśmiechnęłam się.
- No ok. Czyli mogę dalej oczyszczać tą ranę?
- Mhm. - kiwnęłam głową.
Patrzyłam na Harry'ego jak dokładnie to robi. Był ideałem. Mam nadzieję, że nie udaje, tylko jest taki
naprawdę. Boję się. Nie chcę by był chociaż trochę podobny do Nicholasa. Przyglądałam się mu non stop, w końcu i on spojrzał wprost w moje oczy. Zobaczyłam niesamowity błysk w tych jego zielonych tęczówkach. Piękne ma te oczy. Rozmarzyłam się trochę. Harry patrzył na mnie dalej, po czym się uśmiechnął nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie wytrzymam dłużej. Zbliżyłam się do niego i pocałowałam prosto w usta. Nagle w głowie zapaliła się czerwona lampka z napisem co ty robisz. Momentalnie odsunęłam się od niego i uciekając wzrokiem powiedziałam:
- Wybacz. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Nawet nie wiesz, jak mi się to podobało. - zaśmiał się i podniósł moją głowę w górę delikatnie trzymając mój podbródek. Spojrzał mi w oczy i sam pocałował mnie bardziej namiętnie niż ja pocałowałam go wcześniej. W moim brzuchu działa się chyba jakaś rewolucja, a przez głowę przelatywało milion myśli na minutę. Chciałam tego i nie chciałam. To było straszne. Chciałam jego, ale nie mogłam go skrzywdzić. No ale było tak cudownie, że nie byłam w stanie skończyć tego pocałunku. Widocznie byliśmy zbyt blisko siebie, bo nagle na ziemię spadła butelka z wodą utlenioną. Na szczęście pusta. Odsunęliśmy się od siebie. Każde z nas patrzyło w inną stronę. Spojrzałam na niego ukradniem. Uśmiechał się tak jak ja. Odwróciłam wzrok, po czym poczułam, że on patrzy na mnie. Odwróciłam się w jego stronę. Nasze spojrzenia się spotkały. Obdarowałam go uśmiechem, który został odwzajemniony najpiękniejszym jego uśmiechem z dołeczkiem w policzku.
- To ja zrobię śniadanie. - zaśmiał się Harry.
- Pomóc Ci może?
- Nie piękna. Ty odpoczywaj. - uśmiechnął się i poszedł do kuchni.
Zaśmiałam się sama do siebie. Szczęście w nieszczęściu. Czy nie mam racji? Z jednej strony straszny horror z Nicholasem z drugiej wspaniała przygoda z Harry'm, która mogłaby nigdy się nie zakończyć. O Boże, chyba się zakochałam. Zastanawiam się, czy on też coś do mnie czuje. Oprócz tego gryzie mnie też to, czy on wie kim jestem? Czy może tylko dlatego tak się do mnie zbliża. Chce poznać rodzinę królewską. Chce korzyści. Mam nadzieję, że tak nie jest. Marzę by chciał mnie, a nie mojego pochodzenia, tak jak Nicholas. 

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział VI

Czytasz - skomentuj. Dla Ciebie to kilka sekund, dla mnie motywacja do pracy.




- Jesteśmy na miejscu. - usłyszałam głos Harry'ego. - Teraz usiądź sobie tutaj. - podprowadził mnie na miejsce, gdzie usiadłam. Pod sobą poczułam koc. Przygotował się, to było zaplanowane. Sam usiadł koło mnie. Jedyne co słyszałam to szum wody oraz czułam delikatnie muskający moją twarz wiatr. Położyłam się na kocu i spojrzałam w niebo. Malowało się na nim mnóstwo gwiazd.
- Wow! Coś pięknego. W centrum Londynu nie widać gwiazd, a tutaj widać je nadzwyczaj cudownie.
- To jedna z rzeczy, którą chciałem żebyś zobaczyła. - zaśmiał się. - Mogę zakryć Ci oczy i zaprowadzić Cię w jeszcze jedno miejsce?
- Raczej tak. - powiedziałam, po czym podniosłam się z koca. Harry podszedł do mnie i zakrył mi oczy swoją dłonią. Drugą ręką złapał moją dłoń i zaczął mnie prowadzić. Słyszałam jedynie coraz głośniejszy nurt rzeki. Gdy stanęliśmy Harry odsłonił moje oczy, a ja delikatnie je otworzyłam. Staliśmy na mostku
przebiegającym nad rzeką, która płynęła wewnątrz lasu. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Dwie lampy oświetlające mostek nadawały uroku miejscu. Mostek był obczepiony kłódkami, jak w Paryżu. Na nich pozapisywane były imiona chyba par, które wyrzuciły klucz do rzeki. Czyżby Harry chciał zawiesić kłódkę wraz ze mną? Przecież my znamy się zbyt krótko by cokolwiek można było sobie obiecać. Jednak czuję, że mogłabym to zrobić, bo moje serce czuje się przy nim lepiej niż przy Nicholasie. Nie wiedziałam co mam robić. Moje serce przepełniał lęk, ale oprócz niego czułam coś innego, jakbym była szczęśliwa? Chyba tak. W sumie tak mi się wydaje. Spojrzałam w stronę Harry'ego i uśmiechnęłam się.
- Dziękuję za dziś. - szepnęłam.
- Mi nie dziękuj. To ja dziękuję. Było bardzo miło spędzić z Tobą dłużej niż godzinkę.
- Oj. Nie przesadzaj. To było zwykłe przyjacielskie spotkanie.
- No tak tak. Wiem o tym. - wyglądał jakby delikatnie posmutniał.
- Stało się coś? - zapytałam.
- Nie, czemu tak sądzisz?
- Bo wydawało mi się, że posmutniałeś.
- Dobrze, że powiedziałaś, że Ci się wydawało. - uśmiechnął się. Ale czuć było, że to nie był ten jego prawdziwy uśmiech.
Około godziny 2 rano Harry odwiózł mnie do domu. Byłam strasznie zmęczona, ale też byłam bardzo szczęśliwa. Poszłam wziąć szybki prysznic i po nim położyłam się spać.


*tydzień później*


Sobota. Możliwe, że dziś uda mi się znowu gdzieś wyjść. Zadowolona wyszłam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Po około pół godzinie wyszłam z niej i ubrana zeszłam do kuchni. Wypuściłam zwierzaki na zewnątrz, a sama po przygotowaniu im jedzenia, zrobiłam sobie śniadanie. Jadłam dosyć wolno, siedząc przed telewizorem. Było mi dobrze i nie chciałam nic więcej. Spokój i cisza, oraz dobry humor i jestem spełniona. Po zjedzonym śniadaniu położyłam się na kanapie i odpoczywałam oglądając tv. Nagle zadzwonił do drzwi dzwonek. Zdziwiona podniosłam się i niechętnie ruszyłam w kierunku drzwi. Zastanawiałam się kto to może być. Charlie, a może Harry, czy też ojciec z Beccą. Gdy stanęłam przed drzwiami odetchnęłam głęboko. Kładąc rękę na klamce przeszedł mnie niepokój, jakby za tymi drzwiami stał ktoś kogo nie chciałabym teraz zobaczyć. Otworzyłam ze strachem drzwi. Przeczułam najgorsze. Przed moimi oczami widniała postać Nicholasa. Moje serce jakby stanęło na chwilę w miejscu.
- Coś nie tak? - odezwał się Nicholas.
- Nie, nie. Skądże, jestem tylko zdziwiona. Co tutaj robisz? - zapytałam z nutką niezadowolenia w głosie. - Mogłeś chociaż zadzwonić. Nie myślałeś, że mogę mieć jakieś plany?
- No bez przesady, przecież jestem Twoim narzeczonym, więc nie muszę wcale zapowiadać swojego przyjazdu.
- Dla Twojej wiadomości. Powinieneś. Licz się ze mną, a nie tylko myślisz o sobie. Mógłbyś choć raz się postarać.
- Narzekasz tylko. - parsknął i wszedł do środka.
- Czy powiedziałam Ci, że możesz wejść? - zapytałam zdziwiona odwracając się w jego stronę. - Zachowujesz się jak ostatni cham. Wstań i wyjdź stąd. Nikt Cię tutaj nie zapraszał.
- Nie wyjdę. - krzyknął. - Nie będziesz mi rozkazywała. Nie jesteś ważniejsza ode mnie. Jesteś tylko moją przepustką do rodziny królewskiej.
- Przegiąłeś! Wypad stąd w tej chwili. Wychodź i nigdy nie wracaj.
- Nie możesz mnie zostawić. Co powie mama?
- Idź do niej jeżeli chcesz. Mnie zostaw w spokoju. Do mnie już nie masz po co wracać.
- Co mi po Twojej matce? Ona i tak nie jest związana już z rodziną królewską. Jest rozwiedziona z Twoim ojcem więc jest nic nie warta.
- Jest moją matką, więc mimo wszystko jest dla mnie kimś ważnym, więc nie masz prawa tak o niej mówić. Powtarzam po raz kolejny, wyjdź i nie wracaj.
- Nie wyjdę stąd suko. Pewnie masz kogoś, zdradziłaś mnie. Puszczasz się tylko na prawo i lewo.
- Jak śmiesz! - zamachnęłam się ręką w jego twarz jednak złapał mnie za nadgarstek.
- A co? Nie mówię prawdy? Jesteś dziwką i jeszcze się na mnie zamachujesz. Co to to nie. - podniósł swoją dłoń i przyłożył ją do mojego policzka. Delikatnie go dotknął po czym uderzył z całej siły.

Poczułam delikatne futerko koło mojej dłoni, a z drugiej strony pyszczek psa. Otworzyłam oczy. Wszystko zawirowało. Spojrzałam wokoło. Leżałam w przedpokoju. Zastanawiałam co się stało. Ostatnie co pamiętam to uderzenie w twarz i ciemność. Poleciałam kilkadziesiąt centymetrów od drzwi. Nieźle mnie uderzył. Nienawidzę go. Leżałam na podłodze i nie miałam siły się podnieść. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
- Momencik już podchodzę. - krzyknęłam.
Próbowałam wstać, jednak na próżno. Znowu usłyszałam pukanie, a po nim otworzyły się drzwi. Zza nich wychyliła się głowa Harry'ego. Rozejrzał się po pomieszczeniu i gdy mnie zobaczył z przerażeniem podbiegł do mnie.
- Co się stało? Kto Cię pobił? - delikatnie przejechał dłonią po moim spuchniętym policzku. Przejechał też dłonią po mojej głowie. Gdy oddalił swoją dłoń i spojrzał na nią zastygł w bezruchu, po czym spojrzał na mnie.
- Co jest? - zapytałam przerażona.
- Musimy jechać do szpitala. Masz ranę na głowie.
- Nie Harry, nie chcę jechać do szpitala. Proszę Cię, opatrz mi sam tą ranę, mam apteczkę u góry w łazience. Zamknij drzwi i weź mnie na górę.
- Oczywiście.
Zrobił to o co go prosiłam. Zamknął drzwi i podchodząc do mnie wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Delikatnie położył mnie na łóżku i poszedł szukać apteczki do łazienki. Bardzo szybko wrócił z całym asortymentem i zabrał się za opatrywanie ran.
- Kto Cię tak załatwił Madie? - zapytał przykładając do mojego policzka okład z lodu.
- Nie ważne Harry.
- To jest ważne, bo może jeszcze się okaże, że ten ktoś Cię okradł.
- Coś Ty. On jest zbyt bogaty, żeby kogoś okraść.
- Kto to taki?
- Mój narzeczony.... Właściwie już były narzeczony.
- Masz narzeczonego?
- Miałam Harry. Czas przeszły. Przepraszam, że Ci nie mówiłam. Prawda jest taka, że gdybym Ci o tym powiedziała, to bym nie przeżyła tego wszystkiego z Tobą. Przy Tobie czułam się szczęśliwa i bezpieczna... Wybacz.
- Nic się nie stało. Najważniejsze, że żyjesz. - mówiąc to pocałował mój spuchnięty policzek, po czym znowu przyłożył do niego woreczek z lodem. - Nie mogę tego zrozumieć, jak osoba, która niby kocha tą drugą osobę może ją bez problemu skrzywdzić? To jest chore.
- To jest Nicholas, tyle na ten temat.
- Jak to się stało, że już byłaś zaręczona? Kochałaś go chociaż?
- To zbyt długa historia Harry, nie na dzisiejszy ból głowy. Obiecuję jednak, że Ci wszystko wytłumaczę w najbliższym czasie. Ok?
- Oczywiście, nie musisz teraz. Powiedz mi, zrobić coś? W czym Ci pomóc?
- Nie chcę żebyś tutaj niepotrzebnie siedział.
- Ale ja chcę pomóc. Zrozum. Powiedz tylko, co mam zrobić.
- Może wyprowadziła moją Lexi na dłuższy spacer i dasz im coś do jedzenia, a ja się zdrzemnę, ok?
- Oczywiście. - uśmiechnął się i wyszedł.
Nie wiem, która była godzina, kiedy po domu rozchodził się przecudowny zapach. Nie miałam siły wstać by zobaczyć co się dzieje. Jednak bardzo chciałam iść do toalety, więc musiałam zebrać się w sobie by spróbować wstać. Przesunęłam się na brzeg łóżka i złapałam się za szafkę dzięki czemu dałam radę usiąść na brzegu. Nogi zwisały mi bezwładnie poza łóżkiem, a ja zbierałam się w sobie żeby wstać i przejść się do toalety. Dobra na raz i wstaję. Podniosłam się, lecz zakręciło mi się w głowie i prawie upadłem, jednak złapał mnie Harry.
- Ty dalej tutaj? - zapytałam zdziwiona. - Przecież mówiłam, że masz iść do domu.
- Miałem Cię zostawić? Ani mi się śni Madie. Nie mam zamiaru mieć Cię potem na sumieniu.
- Przecież nic mi się nie stanie.
- Nic? Właśnie mogłaś upaść i rozbić sobie znowu głowę. Gdzie się chciałaś wybrać?
- Wiesz mam potrzeby fizjologiczne jak każdy człowiek, więc wezwała mnie w końcu toaleta.
- Dobrze, to Cię zaprowadzę i jak skończysz to po Ciebie przyjdę. Ok?
- Skoro tak Ci na tym zależy, to niech tak będzie.
Zaprowadził mnie do łazienki i wyszedł. Zrobiłam to co chciałam zrobić i chciałam wrócić sama jednak chłopak słysząc moje kroki wszedł do łazienki i zaprowadził mnie z powrotem do łóżka.
- Nie musiałeś. Dałabym radę.
- Musiałem, wierz mi.
- Dziękuję, ale strasznie się czuję ze świadomością, że nie mogę robić nic sama.
- Nie przesadzaj, będzie dobrze. A to, że nie masz siły to nic złego. Teraz proszę Cię usiądź i poczekaj. Ja zaraz wrócę.
- Ok. Spoko.
Pięć minut później do pokoju wrócił Harry z obiadem.
- To tak pachniało jak się przebudziłam. - zaśmiałam się. - Nie musiałeś nic robić, przecież wiesz.
- Chciałem. To jest różnica. - uśmiechnął się. - Teraz życzę Ci smacznego.
- A Ty nie jesz?
- Zjem na dole.
- Coś Ty, przyjdź tutaj. - posłałam mu uśmiech.
- Skoro tak chcesz to zaraz wracam.
Po skończonym obiedzie i po dłuższej rozmowie zrobiłam się bardzo zmęczona. Tyle wrażeń na jeden dzień zdecydowanie wystarczy. Harry widział, że nie mam już na nic siły.
- To co? Pomóc Ci pójść do łazienki? Zapewne chcesz wziąć kąpiel.
- Jeżeli chcesz mi pomóc to proszę.
- Jasne. Już pomagam.
Zaprowadził mnie do łazienki i nie pytając się nalał mi wody do wanny. Podprowadził mnie koło wanny. Spojrzałam na niego.
- A tak tak. Już wychodzę. Wybacz.
- Nie no ok. Spokojnie. Chciałam podziękować. Tak w ogóle jak chcesz możesz nocować na kanapie w salonie. Jest wygodna.
- Nie będzie to dla Ciebie problemem?
- Skądże, będę się czuła bezpieczniej.
- No ok. Dobra.
- Fajnie. No a teraz to już się wykąpię, bo woda wystygnie.
- Oczywiście już zamykam.
- Na dole w łazience jest prysznic jak chcesz możesz skorzystać.
- Jasne. Dzięki. - powiedział i zniknął za drzwiami.
Ściągnęłam swoje ubranie i weszłam do wanny.


*Harry's POV*


Zszedłem na dół. Zastanawiałem się non stop nad tym jak odpłacić się byłemu narzeczonemu Madie. Wkurwił mnie i to ostro. Jak można postąpić tak z dziewczyną, a co dopiero kobietą, którą prawdopodobnie się kocha i chce się z nią spędzić resztę swojego życia? Jak można podnieść na nią rękę. Szczególnie na Madie. Nie żebym się w niej zakochał czy coś. Ona po prostu jest zbyt dobrą osobą żeby jej można by było zrobić krzywdę. A jednak znalazł się taki bezczelny typ, który to zrobił. Gdybym chociaż wiedział jak wygląda i jak się nazywa, wystarczyłoby. Zrobiłbym z chłopakami małe odwiedziny i już po sprawie. Chociaż by poczuł jak tutaj traktujemy damskich bokserów. Zamknąłem drzwi mieszkania na klucz. Wszedłem do łazienki gdzie przygotowałem się do wzięcia prysznica. Po piętnastu minutach byłem już gotowy do spania. Wyszedłem z łazienki i skierowałem się na górę. Zapukałem do drzwi od jej łazienki.
- Wszystko ok? Pomóc Ci w czymś?
- Chwilka ok? - usłyszałem po chwili.
- Jasne.
Po kilku minutach zawołała z łazienki.
- Jednak będę prosiła o pomoc do przejścia tej trasy do sypialni. - powiedziała niezbyt zachwycona.
- Już wchodzę.
Wszedłem do środka i podchodząc do niej wziąłem ją na ręce. Jej twarz była tuż naprzeciw mojej. Jej oczy zabłyszczały, a na twarzy malował się przepiękny uśmiech. Zaniosłem ją do łóżka. Delikatnie zniżyłem się i położyłem ją na łóżku. Nasze twarze były od siebie w niebezpieczniej odległości. Nasze oczy spojrzała na siebie, a serce zabiło mocniej. Nie wytrzymałem i pocałowałem ją. Oderwała się ode mnie po chwili i spojrzała swoimi niebieskimi oczyma.
- Wybacz. - powiedziałem.
A ona nic nie mówiąc odwzajemniła pocałunek i uśmiechnęła się.
- Należał Ci się za tą pomoc jaką mi okazałeś, a teraz dobranoc. - powiedziała z uśmiechem.
- Dobranoc. - odpowiedziałem i wyszedłem z sypialni kierując się na dół na kanapę. Położyłem się. Jednak nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w jeden punkt nie wiedząc co robić, myślałem non stop o naszym pocałunku. Czy było to coś więcej, niż jak to ona ujęła "podziękowanie za pomoc". Moje serce bardzo chciało żeby to było coś innego.






piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział V

Zakupy z Charlie, czyli cały dzień łażenia po sklepach. Wytrzymuję zazwyczaj trzy godziny później chodzę za nią jak cień albo idę do Starbucks'a i czekam na nią kilka godzin. To właśnie dziś ten dzień udręki, jeden z dwóch w tym tygodniu. Jeden plus, że nie ma zajęć. Oj tak, bardzo dobrze. Wstałam niechętnie z łóżka i poczłapałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, który momentalnie mnie przebudził. Odświeżyłam włosy i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się, poprawiłam delikatnie swój wygląd i byłam gotowa do wyjścia. Zeszłam na dół, wypuściłam psa i kota na podwórko, w między czasie przygotowałam im jedzenie i sama wzięłam coś na pierwsze śniadanko. Gdy zwierzaki wróciły, wzięłam do torebki telefon i portfel, a do ręki kluczyki i zamykając za sobą drzwi poszłam po samochód. Odpaliłam i ruszyłam po Charlie.
Podjechałam pod dom Charlie. Zatrąbiłam kilka razy klaksonem. Drzwi domu się otworzyły i zza nich wychyliła się głowa Evy, jej młodszej siostry. Machnęła mi, a ja otworzyłam okno:
- No co? - zapytałam - Gdzie Charlie?
- Moment! Jeszcze się szykuje.
- Powiedź jej, że ma minutę. Równą z zegarkiem w ręku, bo odjadę.
- Jasne. - zaśmiała się. - Już jej mówię.
Po kilku sekundach na siedzeniu obok mnie siedziała już Charlie z bułką w ręku.
- Tylko mi nie nakrusz. - zaśmiałam się.
- Jasne królowo.
- Królową nie będę. Pierwszeństwo do tronu ma William, a potem George.
- No wiem, wiem. Droczę się z Tobą tylko.
- Dobra. Ale nie przeginaj. - wytknęłam jej język.
Zajechałyśmy pod największe w Londynie centrum handlowe. Wjechałam do podziemnego parkingu i ruszyłam z Charlie w stronę wejścia. Otworzyłyśmy drzwi.
- A teraz Charlie leć i kupuj! - krzyknęłam.
- Nie będę robiła z siebie idiotki. - prychnęła.
- Spójrz wyprzedaż 50% na wszystkie rzeczy.
A jednak wygrałam. Charlie co sił w nogach poleciała do sklepu z wyprzedażą. Oj zapowiada się długi dzień. Wolnym krokiem ruszyłam za szalejącą już w sklepie Charlie. Nie szukałam jej, nie było sensu. Pooglądałam kilka rzeczy i wybrałam to co wydawało się dla mnie fajne i warte kupienia. Później skierowałam się jeszcze do jednego sklepu, do którego zawsze wchodzę. Tam też wydałam trochę pieniędzy. Nie chcąc odciągać Charlie od szału zakupów, szczerze nawet nie wiedziałam, gdzie teraz jest, poszłam do mojego miejsca ukojenia, BORDERS, ukochana księgarnia. Poszłam w dział autentyczne historie, wzięłam pierwszą lepszą książkę i usiadłam na ziemi zanurzając się w lekturze.
Przerywając na chwilę czytanie zerknęłam na ekran telefonu. Minęła godzinka, żadnego sygnału od Charlie. Włączyłam na wszelki wypadek dźwięk i znowu schowałam telefon do torebki. Spojrzałam najpierw w lewo, a potem w prawo. Za filarem zobaczyłam znajomą twarz. Kolega od automatów. Haha. Czyta książkę, o proszę. Podniosłam się z ziemi, zgarnęłam zakupy i torebkę, po czym ruszyłam w stronę Harry'ego. Usiadłam obok niego i zerknęłam co czyta.
- Harlan Coben "Zachowaj Spokój". Czytałam. Fajna.
Brunet spojrzał w moją stronę i szeroko się uśmiechnął.
- Czytałaś? No to o czym jest?
- O Adamie Baye. Tam jego rodzice są zaniepokojeni tym, że po samobójstwie kolegi, ich Adam zamknął się w sobie, instalują na jego komputerze program szpiegowski. Śledzą każdy jego ruch, każdy wysłany i odebrany e-mail. W końcu odkrywają wiadomość przesłaną przez anonimowego nadawcę, który każe Adamowi siedzieć cicho. No i przez większą część książki zastanawiasz się czy Adam wie coś na temat samobójstwa. I co ma wspólnego z brutalnym zabójstwem na przedmieściach Nowego Jorku, nad którego zagadką pracuje detektyw Loren Muse. Dlaczego rodziną Baye interesuje się FBI. No i wiadomo, na końcu wszystko wychodzi.
- Czyli jednak czytałaś. - spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie, skądże. Nienawidzę czytać książek. - wytknęłam mu język.
- Właśnie widzę. - powiedział podnosząc z ziemi moją książkę Cathy Glass.
- Oj tam, jedna książka.
- Dobra, nie kręć mi tutaj. Czyli rozumiem, że interesujesz się książkami gdzie trzeba rozwiązać jakąś zagadkę, albo czytasz książki na faktach.
- No zazwyczaj takie czytam. - uśmiechnęłam się. - Ty pewnie też.
- Zgadza się. - odwzajemnił uśmiech. - W sumie to powinienem być na Ciebie zły.
- Za co?
- Jak to za co? Zlałaś mnie totalnie jak prosiłem o numer telefonu.
- No wiesz, jego tak łatwo się nie dostaje. No ale dzisiaj zapunktowałeś, więc może ewentualnie dostaniesz pierwsze trzy cyfry. - zaśmiałam się.
- Zawsze coś. - wytknął mi język.
- Wredota.
- Wcale, że nie.
- Tak.
- Nie.
- Ta..
- Mogliby państwo być trochę ciszej? - poprosił stojący nad nami ochroniarz.
- Oczywiście. Przepraszamy. - odparłam.
- Przestraszyłaś się co?
- Nie.
- Jak nie, jak tak. Przecież widzę.
- Weź. Czepiasz się tylko.
- Wcale, że nie.
- Wcale, że tak.
- Nie.
- Dobra, już spokój, bo znowu przyjdzie.
- Spękała! Spękała!
- Jak Cię dorwę, to zobaczysz.
- No dalej! Próbuj. - krzyknął i odłożył książkę na półkę, po czym zaczął uciekać.
Podeszłam do półki, gdzie odłożyłam swoją książkę i ruszyłam za nim. Spojrzałam, w którą stronę biegnie, więc pobiegłam w drugą. Złapię go prędzej. Stanęłam w jednym miejscu i czekałam, aż go zobaczę. Nagle wyłoniła się jego postać. Szedł powoli, co chwila oglądając się za siebie. Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Szukasz kogoś?
- Jak Ty to zrobiłaś?
- Wiesz mam swoje sposoby. - zaśmiałam się.
- Kawa?
- Z chęcią. - uśmiechnęłam się.
Zamówiliśmy kawy, każdy swoją ulubioną. Jak później się okazało, były takie same. Siedzieliśmy tak kilka godzin, w między czasie poszliśmy coś zjeść. Około 18 zadzwonił telefon.
- Tak?
- No gdzie jesteś?
- Już idę. Spotkajmy się koło samochodu. Ok?
- Jasne. Pa.
- Pa.
Rozłączyłam się.
- Dzięki za miłe spędzony czas. Niestety muszę spadać. Charlie czeka. Do zobaczenia na uczelni.
- A numer telefonu?
- No tak, te trzy cyfry miałam Ci podać. - zaśmiałam się. - Pisz. 223457269
- Podałaś mi cały.
- Powinieneś być zadowolony, a nie jeszcze masz wyrzuty. Pa. - powiedziałam i ruszyłam w stronę parkingu. Odwróciłam się jeszcze w stronę Harry'ego i posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił.
Na parkingu, blisko samochodu dobiegła do mnie Charlie.
- Złapałam Cię. - powiedziała zdyszana.
- A no. - zaśmiałam się. - I co sobie kupiłaś? - zapytałam spoglądając na mnóstwo reklamówek.
- Ee niewiele.
- Mhm. No tak, niewiele. - próbowałam opanować śmiech. - Nie zdążyłaś zapewne zajść do wszystkich sklepów, co nie?
- Dokładnie. Niestety nie zdążyłam.
- Oj, może następnym razem Ci się uda.
- Właśnie, to kiedy następny wypad na zakupy? Może sobota, a potem wieczorkiem na imprezę, huh?
- Niestety. Sobota odpada. Konferencję mam.
- Znowu za babcię?
- Tak.
- Niefajnie. - burknęła. - Szkoda. Znowu muszę iść sama na imprezę.
Doszłyśmy do samochodu i weszłyśmy do środka. Odpaliłam i ruszyłyśmy.
- Tak w ogóle, Ty teraz z kimś kręcisz Charlie?
- Hmm, aktualnie?
- Tak, pytałam o teraz.
- No dobra, dobra. Nie spinaj się tak. Już Ci mówię. Tak. Mam aktualnie faceta. Przystojny, ciemnowłosy, mulat o nieziemskim spojrzeniu. Gra i śpiewa w zespole akademickim.
- Aha. To czemu nic nie mówiłaś?
- A pytałaś?
- Czy ja muszę pytać się o takie rzeczy? Wiesz. Wredna jesteś.
- Wcale, że nie.
- Tak. Zawsze mi mówiłaś takie rzeczy.
- No weź już się nie gniewaj. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Sorry. - posłała mi uśmiech.
- Ok, wybaczam. Ale żeby mi to było ostatni raz.
- Oczywiście królowo.
- Nie jestem...
- Królową, tak wiem. - przerwała mi.
Spojrzałam na nią ze śmiechem.
- Dobra. Leć do domciu. - powiedziałam stając pod jej domem. - Pa, pa. Do jutra.
- No pa. Do jutra.
Zamknęła drzwi i ruszyła w kierunku domu, a ja pojechałam do siebie. Na miejsce zajechałam po około trzydziestu minutach. Weszłam do domu, odłożyłam zakupy, wzięłam Lexi i zabrałam ją na spacer. Po powrocie dałam moim zwierzakom coś do jedzenia. Zmęczona po całym dniu położyłam się spać.

Wstałam około 8, by móc spokojnie przygotować się na zajęcia, które były na 10. Wzięłam prysznic, zrobiłam lekki makijaż i gotowa do wyjazdu zeszłam na dół. Wypuściłam zwierzaki na dwór i przygotowałam im coś do jedzenia. Sama zjadłam również szybkie śniadanie. Po dziesięciu minutach Lexi i Trix wróciły do domu, a ja mogłam spokojnie pojechać na zajęcia.
Na uczelnię zajechałam za dwadzieścia dziesiąta. Wzięłam notatki z historii prawa i powtarzałam to, co było do tej pory. Szłam wolnym krokiem w stronę sali wykładowej skupiona na czytaniu notatek.
- Bu! - usłyszałam za sobą.
- Boże kochany! Proszę Cię! Nie strasz mnie. Chcesz żebym na zawał tutaj zeszła? - spojrzałam z przerażeniem w oczach na bruneta, któremu nagle zniknął uśmiech z twarzy.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam, nie sądziłem, że aż tak bardzo się przestraszysz. Wybacz mi mój debilny pomysł.
- Ok, ale proszę Cię, żeby to był ostatni raz.
- Oczywiście. Już ok? Serio wyglądałaś jakbyś miała zaraz umrzeć.
- A to dlatego tak nagle uśmieszek z ust Ci zniknął. - zaśmiałam się.
- No tak, dlatego.
- Czyli musiałam wyglądać strasznie.
- Prawdę mówiąc tak było.
- Mógłbyś oszczędzić szczegółów.
- Dobra. Jasne. Mam pytanie.
- Wal śmiało. - uśmiechnęłam się.
- Co robisz w sobotę?
- Zależy o której godzinie.
- Chodzi mi ogólnie co robisz w sobotę. A szczególnie chodzi mi o wieczór. Mniej więcej godzina 18.
- Hmm. Prawda jest taka, że do końca nie wiem jak długo będę zajęta, bo o 16 mam ważne spotkanie, którego nie mogę ominąć i nie mam pojęcia jak długo ono będzie trwało.
- Czyli w sumie nie masz czasu?
- Znaczy się niby mam, ale nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przepraszam. Ale dlaczego pytasz?
- Bo jest impreza naszej uczelni i gramy na niej, chciałbym żebyś nas posłuchała.
- O której dokładnie?
- Zaczynamy o 20.
- To czemu chciałeś mnie widzieć już o 18?
- Chciałem Ci coś pokazać, ale skoro nie masz czasu, to może innym razem się uda.
- No może.
- Na imprezę też nie przyjdziesz?
- Nie wiem. Nie chcę obiecywać. Bo nienawidzę kiedy obiecam, a nie przyjdę. To takie niefajne uczucie wtedy i dla mnie i dla drugiej strony.
- Z pewnością.
- Dobra Harry, ja spadam mam zajęcia z McLidem za moment, więc nie mogę się spóźnić. - zaśmiałam się. - Do zobaczenia. - powiedziałam.
- No ok, ok. Do zobaczyska laska. Pa.
Posłałam mu uśmiech i co sił w nogach pobiegłam na salę wykładową. Usiadłam i chwilę po tym na salę wszedł profesor. Boże, jeszcze chwila rozmowy z Harry'm i już bym się spóźniła.
- Witam państwa. - zaczął McLide. - Dziś zastanowimy się nad tym kogo obejmuje prawo i w jakim zakresie.
Wykład trwał bite 2 godziny. Nie zaśnięciem na wykładzie profesora graniczy z cudem, jednak udało mi się wytrwać. Resztę dnia spędziłam na nauce do przyszłego kolokwium, którego McLide nigdy nie robił prostego.

Sobota przyszła bardzo szybko. Nie zdążyłam dobrze rozpocząć tygodnia, a tu już weekend. Tylko, że ta sobota niestety będzie nudna. Będę musiała sztucznie się uśmiechać przy tłumie ludzi w imieniu babci. Oj tak będzie cudownie, już nie mogę się doczekać.. A mogłoby być tak pięknie, spotkanie z Harry'm, impreza studencka, chociaż trochę bym miała z tego życia. No ale nie. Muszę iść na konferencję. Babcia już uprzedziła wszystkich o moim przyjściu.
Gotowa około godziny 15 wyjechałam z domu w stronę szpitala św. Patryka. Na miejscu byłam mniej więcej za dziesięć.
- Witamy księżniczko Windsor, zapraszamy.
- Witam serdecznie. - uśmiechnęłam się i poszłam za przewodnikiem.
W oddali zauważyłam Brada z czekiem.
- Hej Brad.
- Witam księżniczkę, oto czek od jej królewskiej mości.
- Dziękuję Ci za fatygę. - uśmiechnęłam się.
- Księżniczko Windsor. Zapraszamy na konferencję.
- Oczywiście już idę.
"Panie i panowie, pacjenci szpitala, pracownicy szpitala. Dzisiaj mam zaszczyt powitać przedstawicielkę jej królewskiej mości królowej Elżbiety, księżniczkę Madeliene Windsor. Proszę o powitanie księżniczki gromkimi brawami."
Usłyszałam czekając na wejście po czym przeszłam przez drzwi i zobaczyłam mnóstwo ludzi oraz niestety fotoreporterów. Usiadłam w wyznaczonym miejscu i czekałam. Po wielu wystąpieniach kierowanych do przybyłych gości i do mnie poprosili także i mnie o zabranie głosu. Nie lubiłam się wypowiadać, ale także nie lubiłam szykować przemówień, wolałam jak już mówić to z serca. Wiedziałam, że pieniądze są przekazane dla dzieci i młodzieży z onkologii więc wiedziałam na czym stoję. Podeszłam do mównicy, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
- Witam serdecznie. Szanowna dyrekcjo szpitala, stanowi pracownicy szpitala, szanowni goście i wy kochani pacjenci. - uśmiechnęłam się do dzieci - W imieniu jej królewskiej mości królowej Elżbiety zobowiązana zostałam do przekazania czeku dla dzieci i młodzieży z oddziału onkologii. Nie mniej jednak zanim to nastąpi, chciałam powiedzieć kilka słów od siebie.
Moje wystąpienie trwało może niezbyt krótko, ale też nie tak długo. Ma końcu przekazałam na ręce ordynatora szpitala czek i miałam ochotę już opuścić budynek. Niestety mali pacjenci bardzo chcieli mieć ze mną zdjęcie i nie mogąc im odmówić zrobiłam to o co mnie poprosili. Potem jeszcze kilka wypowiedzi dla fotoreporterów. Żegnając się z ordynatorem wyszłam ze szpitala i wsiadając do samochodu zerknęłam na zegarek.



*Harry's POV*

Staliśmy na scenie i śpiewaliśmy tak jak zazwyczaj. Lubiłem imprezy akademickie, zawsze był świetny klimat. Jednak tym razem moje oczy błądziły po twarzach studentek. Szukały tej jednej jedynej twarzy. Tych pięknych niebieskich oczu i tego uśmiechu, który powodował, że od razu poprawiał mi się humor. Co, że znam ją tylko kilka dni. Dla mnie liczy się to, że ona wydaje się dla mnie stworzona. Jest zabawna, urocza, inteligentna, piękna i ma podobne zainteresowania. Szkoda, że nie przyszła. Szkoda. Tak jakoś pusto bez niej. Właśnie śpiewaliśmy nasz nowy kawałek "Right Now". Każda piosenka była pisana tylko przez nas. Każda z nich była zlepkiem naszych doświadczeń i uczuć, naszych przeżyć i marzeń. Refren był dla mnie najlepszy. Gdy patrzyłem w tłum, śpiewając You know I can't fight the feeling. And every night I feel it. Right now. I wish you were here with me, ujrzałem właśnie te oczy, o których marzę by patrzyły na mnie codziennie, ten uśmiech, który rozpromienia każde pomieszczenie. Poczułem jakby moje serce chciało uciec z mojej piersi i pobiec do niej. To było niesamowite uczucie. Stanęła pod sceną i spojrzała w moją stronę. Patrząc na nią śpiewałem po raz kolejny refren wraz z chłopakami. Czułem, że jestem najszczęśliwszy na świecie.



*Madie's POV*

Udało mi się przyjechać na imprezę. Wchodząc do środka usłyszałam głośną muzykę. Spojrzałam w stronę sceny. Stał na niej Harry z kolegami. Śpiewali jakąś swoją piosenkę. Wsłuchałam się w jej tekst. Była przepiękna. Poszłam pod scenę. Gdy nasze oczy się spotkały, a on śpiewał patrząc na mnie słowa refrenu, moje serce zabiło mocniej niż do tej pory. Jakieś dziwne uczucie ogarnęło moje serce i umysł. Czyżbym się zakochała?! Ale przecież ja mam narzeczonego. Nie mogę być z kimś innym. Nie mogę skrzywdzić Harry'ego, on jest zbyt cudownym człowiekiem, a i tak nie pozwolą mi się z nim związać. To jest wręcz niemożliwe. On jest, jakby to moja matka powiedziała, z innej sfery. On nie jest dla mnie. Oderwałam mój wzrok od jego pięknych zielonych oczu. Rozerwałam tą niewidzialną nić, która trzymała nasze głowy w jednej linii. Nie mogłam mu dawać nadziei, nie chciałam go ranić. Tuż po skończonej piosence stanął przede mną Harry, rozpromieniony od ucha do ucha.
- A jednak. - powiedział.
- Co jednak?
- A jednak przyszłaś. - uśmiechnął się, na co zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Jak widać. - zaśmiałam się. - Udało mi się skończyć szybciej. Na Twoje szczęście.
- Zdecydowanie na moje szczęście. - znowu się uśmiechnął - Chodź, chciałbym Cię komuś przedstawić.
- Komu?
- Obiecałem to kilku osobom.
- Ok. - zdziwiłam się. - Niech Ci będzie.
Chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził za sobą. Gdy doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia za sceną zobaczyłam cztery twarze, które widziałam całkiem niedawno.
- Chłopaki to jest właśnie Madie.
- Hej! Bardzo mi miło Was poznać. - powiedziałam.
- Cześć, jestem. Niall. - podszedł do mnie blondyn podając mi rękę.
- Madie, bardzo mi miło.
- Ja jestem Zayn. - zrobił to samo co poprzednik i jego następcy, Liam i Louis.
Uśmiechnęłam się i stanęłam czując się trochę niezręcznie ze względu na ciągle wpatrywanie się w moją osobę.
- Ok. To w sumie dzisiaj już nic nie gramy, prawda? - zapytał Harry chłopaków.
- No, dziś już nic. - uśmiechnął się Zayn.
- Madie, pozwól, chciałbym Ci coś pokazać. - zwrócił się do mnie Harry.
- Oczywiście.
- Więc chodź za mną.
- Jasne. Miło było was poznać chłopaki. Do zobaczenia.
- Nam również było miło. Na razie. Trzymaj się.
Wyszłam za Harry'm. Wyprowadził mnie z klubu tylnym wyjściem.
- Nie boisz się ze mną jechać sama samochodem?
- Hmm, a mam się bać?
- Nie, ale pytam się dla pewności.
- Ok. Więc powiem, że chyba Ci wierzę i się nie boję.
- W takim razie zapraszam do środka. - otworzył drzwi, a ja weszłam. On wszedł z drugiej strony i ruszył.
- A mogę wiedzieć, gdzie jedziemy? W zasadzie. Gdzie mnie wieziesz? - zaśmiałam się.
- Niespodzianka.
- Ok. Lubię niespodzianki. Mam nadzieję, że miła.
- Też mam nadzieję, że Ci się spodoba. - uśmiechnął się.
W sumie jestem kompletną idiotką. Znam go jedynie kilka dni, a bez wahania weszłam do jego samochodu i jadę z nim w nocy i to nie wiem kompletnie gdzie. No ale kto nie ryzykuje ten nie żyje. Po krótkim czasie gdzieś zajechaliśmy. Harry zatrzymał samochód i szybko z niego wyszedł podbiegając od mojej strony i otwierając mi drzwi. Wyszłam z samochodu, spojrzałam na chłopaka. On nic nie mówiąc wyciągnął rękę w moją stronę. Złapałam ją i poszłam za Harry'm w ciemność.






__________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Dodaję rozdział V tak szybko, ze względu na to, że wyjeżdżam i wrócę dopiero 2 stycznia, ale dostęp do neta będę miała dopiero 4 stycznia, bo jeszcze w między czasie jeden dzień będę na uczelni, a dokładniej na praktykach w szpitalu, także i tak bym nie mogła mieć połączenia z netem. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i ogólnie jak na razie cały blog również. :) Liczę na Wasze komentarze. No i z tego względu, że wracam już w Nowym Roku, teraz chciałabym Wam życzyć wystrzałowego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2014! Buziaki. Xx

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział IV

Przebudziłam się. Cudnie, zasnęłam na siedząco. Wszystko mnie teraz boli. Spojrzałam na zegarek. Była 5 rano. Zajęcia mam na 10, więc ewentualnie mogłabym jeszcze się położyć i chociaż trochę wyprostować swoje obolałe kości. Tak też zrobiłam. Delikatnie podniosłam się z kanapy i poczłapałam niechętnie na górę do sypialni. Walnęłam się na łóżko i zasnęłam.
Przebudziła mnie Trix, która wparowała do mojego łóżka i położyła się tuż przy mojej głowie, ocierając mój nos non stop swoim ogonem. Otworzyłam niechętnie oczy. Zerkając kontem oka na zegarek oniemiałam. Była 9:30. Zajęcia na 10. Jakim cudem mam zdążyć? Wzięłam do ręki telefon, szybko napisałam sms do Charlie, że, zaspałam i nie przyjadę po nią. Pobiegłam pędem do łazienki. Dziesięć minut i gotowa. Mniej więcej oczywiście. Zbiegłam na dół. Otwierając drzwi krzyknęłam:
- Lexi! Migiem na dwór się załatwić! Pani zaraz musi jechać.
Wyszkolenie jej było bardzo pracochłonne, ale teraz przynosi skutki, bardzo pozytywne. W między czasie nasypałam im do ich misek przysmaki i sama spakowałam sobie do torby jabłko i wodę oraz telefon. Pięć minut później wróciła Lexi, więc mogłam spokojnie zamknąć dom i biec po samochód. Wsiadłam do samochodu i prędko odpalając go ruszyłam na uczelnię.
Na miejsce zajechałam tak jak to było do przewidzenia, bardzo spóźniona. Dwadzieścia minut, to o pięć minut za dużo. Zaparkowałam samochód i prędko pobiegłam w stronę sali wykładowej. Delikatnie nacisnęłam klamkę by wejść niezauważenie. Szybko wemknęłam się do środka, jednak profesor zdołał zauważyć moje, niesamowicie ciche wejście.
- Panno Windsor. - usłyszałam głos profesora.
- Tak panie profesorze?
- Powód spóźnienia?
- Bardzo błahy.
- Mianowicie?
- Zaspałam.
- Niestety muszę pani przyznać dodatkowe pół godziny po zajęciach.
Ugryzłam się w język i bez zbędnych komentarzy przyjęłam karę. Profesor McLide był jedynym wykładowcą, który traktował mnie na równi z innymi studentami, dlatego szanowałam go najbardziej ze wszystkich. Byłam mu wdzięczna, że nigdy mi nie pobłażał.
Podeszłam do Charlie i usiadłam na miejscu przygotowanym dla mnie.
- Uuu, ale się doczepił. - powiedziała Charlie.
- Ee tam. Pół godziny mi nie zaszkodzi.
- Jak nie? A zakupy ze mną?
- Innym razem?
- Wiesz co... Wiesz Ty co!
- No co? Nie mam czasu. Chyba o tym wiesz.
- Jeju! To kiedy pójdziemy?
- Jutro?
- No ok. Niech Ci będzie księżniczko.
Wytknęłam jej język i skupiłam się na tym co mówił profesor.
Po skończonym wykładzie musiałam pójść odbębnić moje pół godziny w przysłowiowej kozie. Wydawałoby się, że coś takiego jest jedynie w gimnazjum, czy liceum, a tu takie zaskoczenie, że na studiach też jest. Prawda jest taka, że jedynie naszych dwóch wykładowców robi coś takiego w ramach kary. Właśnie jednym z nich jest profesor McLide, co oczywiście dzisiaj zadziałało na moją niekorzyść. Przyszłam na wyznaczone miejsce w uczelni. Zbliżając się do sali, słyszałam coraz to głośniejsze rozmowy studentów, którzy musieli odsiedzieć swoją karę. Weszłam niezauważenie na salę wykładową i usiadłam w tyle. Zaczęłam szperać w torbie, zawzięcie szukając czegoś do jedzenia. Ze zdziwieniem patrzyłam na portfel, wodę i kluczyki do auta. Dałabym sobie rękę obciąć, że wkładałam jabłko. Zniknęło. Ciekawe czyja to sprawka.. Zapewne Charlie przejrzała mi środek torebki i wzięła co chciała. Zostałam więc zmuszona skorzystać z jednego z naszych przecudownych uczelnianych automatów, gdzie było o wiele drożej niż gdziekolwiek indziej. Niestety nie miałam innego wyjścia. Wstałam więc pośpiesznie z zajmowanego miejsca i szybszym krokiem skierowalam się w stronę automatów. Stanęłam za kimś w kolejce. Nie była ona długa, zaledwie jeden chłopak przede mną. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Charlie z wielkim wyrzutem:
"Przez Ciebie muszę skorzystać z cudownych automatów. Dzięki za zjedzenie jabłka, żarłoku!"
Stałam jeszcze tak w zamyśleniu przez chwilę, czekając aż chłopak w końcu ruszy się z miejsca i cokolwiek wybierze i kupi.
- Przepraszam, długo jeszcze? - zapytałam poirytowana.
- Moment. Wylizuj. - usłyszałam jedynie jego słowa.
- Jasne, jasne. Mam wyluzować. Dziwne, że nie możesz się zdecydować, gorzej niż baba.
- E, ej. Laska. Nie wyzywają mnie od bab, ok? - odpowiedział wciąż odwrócony do mnie plecami.
- A Ciebie nie nauczyli, że jak się do kogoś odzywasz to się do tej osoby odwracasz, a nie stoisz tyłem? Wygląda to tak, jakby twój głos wydobywał się, za przeproszeniem, z twojej dupy, a nie z ust.
- Przesadziłaś. - powiedział, po czym odwrócił się gwałtownie trzymając w ręku zakupiony napój. Spojrzał na mnie z wielkim zdziwieniem, jakby ujrzał ducha.
- A ty co? Ducha zobaczyłeś? - zaśmiałam się. Chłopak dalej stał z otwartymi szeroko oczyma. - Ok, trochę niezręcznie. - zmieniłam więc szybko temat - Kupiłeś już? To teraz wybacz, ale ja umieram z głodu.
Ominęłam go i wybrałam szybko jakiś batonik. Zabrałam go i poszłam prędko na salę wykładową.
Usiadłam na wcześniej wybranym miejscu i zabrałam się za jedzenie. Ugryzłam kawałek i rozejrzałam się po sali. Ludzie gadali i oprócz jednego wielkiego gwaru nie było nic więcej słychać. Nigdy nie zostawałam po lekcjach, bo nigdy się nie spóźniałam, więc to jest dla mnie nowością. Nagle mój wzrok natrafił na wzrok "kolegi" spod automatów. Patrzył na mnie nie spuszczając wzroku, nawet teraz, gdy ja na niego patrzę. Bardzo pewny siebie chłopak, widzę. Nie fajnie, trzeba skończyć ten kontakt wzrokowy. Spojrzałam na telefon, gdzie czekał nieprzeczytany sms od Charlie.
"Oj! Już tak mnie nie opieprzaj. Wzięłam i zjadłam, czy to takie złe? Chyba nie. Więc nie ma za co haha"
Wredota. Co za. Nie wychowana Charlie.
"Czyli rozumiem, że jutro nie chcesz iść na zakupy?"
Zaśmiałam się patrząc na nagłą odpowiedź.
"Nie no! Oczywiście, że chcę. Przepraszam, że zjadłam Ci to jabłko. Odkupię. Obiecuję."
"Nie musisz odkupywać. Materialistko! Xx"
"Czyli idziemy na zakupy?"
"Tak, ale bez pytania bierzesz cokolwiek ostatni raz, jasne?"
"Oczywiście. :)"
Jak ją łatwo podejść. Jak prosto nią manipulować. Zawsze tak było, jeżeli szło o pójście na zakupy, Charlie zmieniała swoje zdanie momentalnie, no i przepraszała za wszystko i obiecywała poprawę. Nic się nie zmieniła.
- Przepraszam. - usłyszałam męski głos nad sobą. - Mógłbym się dosiąść?
Spojrzałam do góry. Nade mną stał ten sam chłopak, którego nieźle zjechałam koło automatów.
- Chcesz koło mnie usiąść, kiedy ja Cię obraziłam?
- Nie obraziłaś. Po prostu byłaś normalna.
- Co masz na myśli, mówiąc normalna? - przesunęłam się, tym samym robiąc miejsce obok siebie.
- Inne laski, że tak powiem mnie bardzo lubią. - powiedział siadając obok.
- Aha, czyli chodzi o to, że jesteś mega ciachem, a ja na to ciacho nie poleciałam, tylko Cię opierdzieliłam, że zbyt długo stoisz koło automatów?
- Nie jestem ciachem.
- No tak zrozumiałam Twoją wypowiedź ... umm
- Harry.
- Właśnie, Harry.
- No ale, ja się wcale nie czuję, nie wiadomo jak zajebisty.
- Ale mimo wszystko chociaż trochę Ci się wydaje, że jesteś.
- Nie. Szczerze, nie wiem co one we mnie widzą, nawet kiedy nie zamienią ze mną ani jednego zdania.
- Lecą na Ciebie. Jedyna poprawna odpowiedź. - zaśmiałam się.
- A jak mam się do Ciebie zwracać? Bo Ty już moje imię znasz.
- Madie. - uśmiechnęłam się.
- Madeliene?
- Tak, ale wolę Madie, ok? - zmierzyłam go wzrokiem.
- Jasne, jasne. Jak sobie życzysz, Madie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Często tutaj jesteś?
- W sensie na dodatkowym czasie?
- Tak.
- Czasami, jak mi się nie chce wstać na poranne zajęcie z McLidem.
- Aha.
- Za to Ty po raz pierwszy?
- Aż tak widać?
- No trochę. - zaśmiał się.
- Dzięki, wiesz. Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz tu jestem.
- Oj, aż tak Ci tutaj źle?
- Można tak powiedzieć. - wytknęłam mu język.
- Zadziora z Ciebie.
- Nie przesadzaj. Nie znasz mnie, więc nie wiesz.
- Z chęcią Cię poznam.
- Każdą tak bajerujesz? Nie jestem nową studentką, w sensie nie jestem pierwszakiem, więc się tak łatwo nie dam.
- Wcale Cię nie bajeruję.
- Nie skądże. Tylko masz nadzieję, że jestem łatwa.
- Nic z tych rzeczy.
- Mhm, jasne.
- No tak, jasne. Zmienię temat. Mówiłaś, że nie jesteś pierwszakiem, więc który rok?
- Trzeci. A Ty?
- Czwarty.
- Ok. To powiedz mi, czemu laski tak na Ciebie "lecą". - zaznaczyłam w powietrzu cudzysłów.
- Może dlatego, że grywam z kumplami na każdej imprezie naszej uczelni.
- Serio? Fajnie.
- Nigdy nie słyszałaś, zgadłem?
- A no nie. Zazwyczaj nie bywam na imprezach. Moja kuzynka i owszem, ale chyba mi nie... chociaż czekaj, wspominała mi o mega seksownym bandzie naszej uczelni. One Direction, to wy?
- A jednak coś wiesz.
- Mówię Ci, nasłuchałam się o was trochę. Charlie jest waszą fanką.
- Charlie Ogilvy?
- Tak. Dokładnie. Skąd ją znasz?
- Kręci z jednym z moich kumpli. Z Zayn'em. Widzisz tego czarnowłosego mulata tam w rogu?
- No i?
- To właśnie Zayn.
- Mhm. Na jej gust dokładnie. A reszta zespołu?
- Ten obok to Niall, na chwilę obecną spotyka się z pewną modelką, przyjaciółką jego kuzynki. Naprzeciw nas siedzi Liam, ten w krótszych włosach, również zajęty, no i obok niego Louis, który również znalazł ukochaną.
- Aha. Za to Ty, to taki wolny strzelec, mam rozumieć?
- Nie szukam nikogo na siłę. Po prostu na chwilę obecną nikogo nie mam.
- Spoko. Po prostu próbujesz. Zagadujesz do każdej, czy tylko ja jestem taką szczęściarą?
- Tylko Ty. - spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami. Jezu, jakie oczy. Boże, Madeliene ogarnij się!
- Tak, i ja mam uwierzyć w ten bajer? Proszę Cię.
Spojrzałam odruchowo na telefon. Na zegarku widniała godzina 15, więc czas mojej kozy minął.
- Nie wierzysz mi.
- Oj, oj. Dobra Harry, wybacz, ale moja odsiadka już się skończyła, więc pojadę sobie do domu. Mimo wszystko, miło było poznać. Pa.
- Do zobaczenia mam nadzieję. A, mógłbym prosić o Twój numer?
- Sorry, ale nie.
Wyszłam z pomieszczenia i szybko skierowałam się do samochodu. Odpaliłam go i ruszyłam do domu. Po drodze zajechałam po zakupy. Na miejscu byłam po 16. Zrobiłam szybko sobie jedzenie, dałam też coś do zjedzenia moim zwierzakom, po czym wzięłam Lexi i poszłam z nią na spacer. Pobiegałyśmy trochę po parku, pospacerowałyśmy koło rzeki i wróciłyśmy do domu.
Byłam zmęczona całym dniem. Nie miałam ochoty już zupełnie na nic. Poszłam więc do pokoju by zabrać ręcznik i koszulę nocną. Skierowałam się później do łazienki, gdzie wzięłam długą i relaksującą kąpiel, po której wróciłam do sypialni i mogłam spokojnie położyć się na wygodnym łóżku i oddać się w ramiona Morfeusza. Jednak tak dobrze się tylko zapowiadało. Na moje nieszczęście zadzwonił dzwonek mojego telefonu. Odebrałam.
- Tak?
- Madeliene! Wnusiu. W sobotę masz konferencję prasową dotyczącą pomocy dzieciom chorym na raka. Godzina 16, szpital świętego Patryka. Zrozumiałaś kochanie?
- Oczywiście babciu. Ale dziwi mnie to, że sama do mnie dzwonisz, a nie jakiś Twój pracownik.
- Stwierdziłam, że ja Cię o tym poinformuję.
- Och, jakże miło z babci strony. Czyli wracając do tematu, w tą sobotę o godzinie 16, szpital świętego Patryka tak?
- Tak. Zapamiętałaś widzę. Będzie tam czekał na Ciebie Brad z czekiem na pół miliona funtów, który wręczysz w moim imieniu. Dobrze?
- Umm, oczywiście.
- Cudownie. To ja już kochanie Ci nie przeszkadzam. Dobranoc.
- Pa babciu. Dobranoc.
Rozłączyłam szybko telefon. Cóż za cudowna wiadomość. Kolejna konferencja. No tak. Zazwyczaj, albo ja na nią idę, albo Harry, czy też William z Kate. No cóż, jesteśmy jej najstarszymi wnuczętami więc jesteśmy zobligowani do pomocy jej królewskiej mości, która jest de facto naszą babcią. Moje ostatnie 3 lata życia wyglądają następująco: mogę sobie robić co chcę, ale jak w ciągu miesiąca mam około 3 takie wyjścia w imieniu babci, to nie mogę powiedzieć nie, przecież to przecudownie spędzony czas, co ja narzekam. Nie powiem, szczytny cel, ale ja też mam ochotę zrobić coś innego, pójść na imprezę, czy gdzieś do kina. Ee, nie ważne. I tak tego nie zmienię. Ciągłe wymagania, a gdzie przyjemności? Brak.








________________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Nowy rozdział na święta, dlatego chciałabym życzyć Wam wszystkim zdrowych, pogodnych, pełnych rodzinnego ciepła i miłości. Niech Boża Dziecina błogosławi Wam każdego dnia szczególnie w Nowym Roku 2014!! 
Buziaki. Xx